literature

[APH] PruHun - Koniec swiata

Deviation Actions

VaniLaila's avatar
By
Published:
813 Views

Literature Text

Nie było żadnego tsunami ani trzęsienia ziemi. Nie było znaków na niebie i chórów anielskich. Jedynym oślepiającym światłem były szpitalne jarzeniówki. A jednak się stało. Koniec świata nastąpił i mało tego dziś, mroźnego dwunastego dnia stycznia, obchodził swoje pierwsze urodziny. A przynajmniej tak wyglądało to w oczach Gilberta Beilschmidta.
Tego dnia Gilbert pozwolił sobie, po raz pierwszy od roku, pogrążyć się na dłużej we wspomnieniach. Zdał sobie sprawę, że uciekanie nic mu nie pomoże. Ona i tak przychodziła. W jego śnie, w jednej z jej spinek, którą znalazł pod kanapą, w kuchni, którą urządziła czy w potrawach, które kochała gotować. Elizabeth nie chciała go opuścić, tak jak on nie chciał, by odeszła. To bolało. Bolało za każdym razem, gdy wracała, jej wspominanie powodowało mocne kłucie w sercu. Nawet teraz, siedząc w fotelu, w salonie swojego mieszkania czuł się tak, jakby Elizabeth ciągle tu była, jakby za chwilę miała wyjść z kuchni i oznajmić mu, że kolacja gotowa. W gardle Gilberta uformowała się twarda kula uniemożliwiająca przełykanie śliny i utrudniająca oddychanie. Zacisnął mocno powieki, powstrzymując  łzy. Nie będzie płakał, obiecał to sobie. Wspomnienia o Liz powinny przywoływać uśmiech a nie grymas bólu, tak jak ona przywoływała uśmiech na jego twarz. Czasem żałował, że te dni już nie wrócą. Tęsknił za nimi równie mocno, co za Elizabeth.
Poznali się na międzynarodowej wymianie jeszcze w liceum. On – Niemiec z przerośniętym ego i niewyparzonym językiem i ona – Węgierka, chłopczyca o silnym charakterze. To nie była hollywoodzka miłość od pierwszego wejrzenia. Gilbert doskonale pamiętał niechęć, jaką żywił do Elizabeth, która zresztą odwzajemniała jego uczucie. Dogryzali sobie przy każdej okazji, wpędzali się nawzajem w kłopoty. Raz nawet dostał po twarzy patelnią. To raz na zawsze oduczyło go zaczepiania Liz w kuchni. Sam nie był do końca pewien, kiedy na jej widok przestał zaciskać dłonie w pięści, a na jego twarzy zamiast wyrazu odrazy zaczął pojawiać się ciepły uśmiech. Pewnego dnia serce po prostu zaczęło gwałtownie przyspieszać za każdym razem, gdy była w pobliżu, a nogi zamieniać w watę. Zrozumienie swoich uczuć zajęło Gilbertowi sporo czasu. Dopiero ostatniego tygodnia wymiany oswoił się z nimi na tyle, by móc wyznać je Liz. Nigdy nie czuł się bardziej szczęśliwy niż w chwili, w której Elizabeth oświadczyła z uśmiechem, że jego uczucia są odwzajemnione. Gdy rozstawali się tydzień później, z trudem znosił ogarniającą go pustkę. Utrzymywali kontakt, dzwoniąc do siebie i pisząc listy, ale to nie było to samo. Węgierka stała się dla Gilberta całym światem.
Miesiąc po rozstaniu zapisał się na lekcje węgierskiego, uczył się go całymi dniami po to, by tuż po skończeniu liceum wyjechać do Budapesztu, do Elizabeth. Chcąc być jak najbliżej niej, porzucił swoje marzenie o wstąpieniu do wojska i razem z nią zaczął studiować gastronomię i hotelarstwo. W czasie studiów Gilbert skrupulatnie oszczędzał zarobione pieniądze, by pod koniec drugiego roku na uczelni oświadczyć się kobiecie, która była dla niego wszystkim. Żadne z nich nie zwracało uwagi na ludzi radzących im, by poczekali, bo to jeszcze za wcześnie, bo muszą się lepiej poznać. Nikt z tych ludzi nie był w stanie przeciwstawić się uczuciu, którym się obdarzyli. Ślub wzięli niedługo później i choć była to bardzo skromna ceremonia, gościom z pewnością na zawsze zapadnie w pamięć. Nieczęsto spotyka się parę, która spóźnia się na własny ślub. Gilbert uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. Wtedy, gdy odmówił wyjścia z domu bez swojego szczęśliwego krawatu, był pewien, że Liz go za to zabije. A ona uśmiechnęła się tylko i dołączyła do poszukiwań. Po studiach udało im się otworzyć małą restaurację i kupić niewielkie mieszkanie. W ich umysłach powoli zagnieżdżała się myśl o dziecku. Dopiero  tamten dzień, czwarty stycznia, uświadomił Niemcowi brutalnie, jak kruche było ich szczęście.
Tego dnia Elizabeth wracała od przyjaciółki, a Gilbert wyszedł przed drzwi ich restauracji by ją przywitać. Pamiętał to doskonale. Stała po drugiej stronie ulicy, uśmiechając się i rozglądając na boki. W końcu, gdy ulica zrobiła się na tyle pusta, by można było przejść na drugą stronę, Liz ruszyła do przodu. Dokładnie w momencie, w którym kobieta wkroczyła na jezdnię, zza zakrętu wyjechał z piskiem opon samochód. Wtedy czas zwolnił bieg. Serce przyspieszyło bicie do niemożliwej szybkości, a z twarzy i dłoni odpłynęła krew, a co za tym idzie wszystkie kolory. Nie zdążył nawet krzyknąć. Żadne z nich nie zdążyło. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie zarówno z przerażenia, jak i z niedowierzania, gdy rozpędzony samochód uderzył w jego żonę i odrzucił ją na bok. Kolana ugięły się pod nim. Nie był w stanie nic zrobić. Coś w środku niego pękło, zawaliło się z hukiem i lecąc w dół uderzyło z impetem w jego i tak krwawiące serce. Oczy piekły go potwornie, lecz łzy nie wypływały. Gilbert po prostu patrzył się w dal bez wyrazu. Do dziś nie był w stanie przypomnieć sobie, co stało się później. Ktoś, być może on, zawiadomił pogotowie. Wpakowali Elizabeth do środka i odjechali. Otrzeźwiał dopiero, gdy na miejsce wypadku przyjechała policja. Opanował drżące ręce, by ukryć w nich twarz. Dopiero wtedy łzy zaczęły płynąć. Czuł przejmującą pustkę ogarniającą go powoli. Powtarzał sobie, że to się nie mogło stać, że Liz za chwilę przejdzie przez ulicę, stanie przy nim i z uśmiechem powie mu, żeby „przestał się mazać”. Tyle, że zamiast Elizabeth, pojawiła się jakaś policjantka, której twarzy nawet nie pamiętał. Wzrok zasnuła mu mgła. A może to były łzy? Powoli zaczął sobie uświadamiać, co się stało. Jego oddech stał się szybki i płytki, przerywany od czasu do czasu nową falą łez. W gardle Gilberta uformowała się twarda kula uniemożliwiająca mówienie. To było jego ostatnie wspomnienie z miejsca wypadku. Kolejna dziura w pamięci.
Następne, co pamiętał, to szpital. Ostre światło jarzeniówek, białe ściany i Liz, cały jego świat, tuż po operacji, nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Gilbert nie czuł już rozpaczy. Nie czuł nic. Miejsce, które jeszcze niedawno zajmowały uczucia, było teraz całkowitą pustynią. Emocje nie były mu już potrzebne. Nie, kiedy cały jego świat balansował na granicy życia i śmierci. Spędzał godziny, wpatrując się bez wyrazu w pustą ścianę, ściskając ręce Elizabeth. Przestał odczuwać głód i pragnienie, jadł tylko wtedy, gdy mu kazano. Odciął się od ludzi tak bardzo, jak tylko się dało. Wtedy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje pomocy. Zrozumiał to dopiero owego dwunastego stycznia, gdy jego ukochana, jego cały świat, odeszła. Tak po prostu. A serce Gilberta rozsypało się na kawałki. Tak po prostu. Powróciła rozpacz a z nią całkiem nowe uczucie – wściekłość. Zaciskał z furią pięści za każdym razem, gdy ktoś wspominał przy nim mężczyznę, który pozbawił Liz życia. Przed sądem nieświadomie podnosił głos, mówił szybko i bezładnie. W momentach, w których przepraszał sąd za swoje zachowanie, w myślach życzył kierowcy śmierci. Skazanie mężczyzny było marnym pocieszeniem. To nie zwróciło mu Liz. Nic mu jej nie zwróci. Świat, jego świat skończył się, umarł razem z nią.
Gilbert otarł dłonią mokrą od łez twarz i wyjrzał przez okno. Ściemniało się. Pora odwiedzić Elizabeth i przygotować restaurację na jutrzejszy dzień. Jego świat mógł się skończyć, ale dla setek innych ludzi było to bardzo odległe wydarzenie. Nie wolno mu o tym zapominać. Pewnego dnia odbuduje swój świat z kawałków, które mu zostały. Zrobi to. Dla niej.
Sami się o to prosiliście -_- Laila nie ponosi odpowiedzialności za jakość powyższego tekstu... 

Hetalia belongs to papa Hima
Story belongs to Me
Comments982
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Heavelyn's avatar
heh... biedna Liz


tekst tak dobry, że aż smutłam po tym i prawie sie nie popłakałam